Instagrafia

wtorek, sierpnia 22, 2017


Postanowiłam dodać dodatkową rubrykę na bloga - testy sprzętu. Są dwa powody: po pierwsze chciałabym się zmobilizować do pisania więcej niż równoważników zdań co ma mnie uchronić przed wtórnym analfabetyzmem,  po drugie - oczywiście liczę na to, że wszystkie poważne firmy zaczną przysyłać mi sprzęt do testów, którego nie mam zamiaru oddawać.

Ponieważ nie jestem sprzętowym onanistą ani profesjonalnym fotografem, recenzje piszę raczej z poziomu sentymentalnej fotodresiary. Jeśli ktoś oczekuje poważnej analizy to odsyłam do optyczne.pl.

Wszystko zaczęło się od Polaroidów z serii 600. Prawda jest taka, że w latach '90 każdy o nim marzył, ale nie każdego było na niego stać. Z jednej strony tęczowy pasek na obudowie i beztrosko trzaskane foty, z drugiej sprzęt do dokumentowania miejsc zbrodni obecny w kronikach kryminalnych. To musiało się skończyć miłością.

Niestety należałam do tej drugiej kategorii małych ludzi których rodziców nie stać było na tego typu zabawki. Jedna z koleżanek z bloku dostała polaroida na urodziny dzięki czemu dzieciaki miały okazje doświadczyć 'machine dat goes ping'. Dekadę później Polaroid nie był już aż tak popularny (ekspansja pierwszych cyfrowych kompaktów zrobiła swoje), ale dalej miał swoje miejsce - fotografowie byli wierni w uczuciach. W połowie pierwszej dekady 2000 na Digarcie wielu trzaskało foty sx70, które dalej było poza moim zasięgiem. I tak trwałam w beznadziei do roku 2008, kiedy to pojawiła się informacja, że Polaroid wycofuje się z produkcji filmów natychmiastowych. Z jednej strony wieść bardzo smutna, ale z drugiej ceny aparatów spadły dramatycznie, podobnie jak ceny filmów, których na rynku dalej krążyło sporo. Wtedy właśnie przyszedł czas na realizację marzenia z dzieciństwa czyli kupno 600, potem 1000 i paru kasetek. Potem zapasy przeterminowanego filmu kończyły się nawet na ebayu. Ratunkiem w 2010 okazało się 'Impossible Project', którego początkowo dosyć eksperymentalna chemia dawała podobne rezultaty jak mocno przeterminowane wkłady Polaroid.
Mniej więcej w tym okresie szukając innych opcji na jedynym słusznym portalu aukcyjnym kupiłam sobie używanego Instaxa 100. Chociaż design nie powalał, a wkład miał format prostokąta, po jakimś czasie się do niego przekonałam.

Nadszedł rok 2013 i na rynku pojawił się Instax 90 Neo Classic w kuszącej oko obudowie w klimacie vintage, ale wykonanej z plastiku. Aparat na wkłady 'mini' i to dosłownie - format zdjęć zbliżony do wizytówki. Ta party camera miała coś czego nie mieli poprzednicy - rożne tryby pracy. Między innymi 'bulb' i 'double exposure' czyli opcje, które w starych polaroidach wymagały pewnych drobnych ingerencji inżynieryjnych, których się nigdy nie podejmowałam w trosce o dobro sprzętu (pomimo dostępnych na necie tutoriali ). Jedynym poważnym mankamentem Instax 90 jest paralaksa - czyli to co widzisz w wizjerze nie do końca pokrywa się z tym co uchwycisz w kadrze. Instax 90 jest banalnie prosty w obsłudze i świetnie sprawdzi się na imprezie, ale dla bardziej wymagających też ma coś do zaoferowania. Pokochali go hipsterzy, blogerki i niestety również ja.


Zalety:
  • Prosta obsługa
  • Ciekawe tryby pracy
  • Ładny design
Wady:
  • Paralaksa
  • Format zdjęć




You Might Also Like

0 komentarze

Subscribe